propatrian propatrian
944
BLOG

Smoleńska alternatywa ?

propatrian propatrian Katastrofa smoleńska Obserwuj temat Obserwuj notkę 8

Świadek 1.: pułkownik Nikita Siergiejewicz Pawlenko

"Siergiej R. Orłow – autor precyzyjnej analizy na te­mat katastrofy z 10 kwietnia, zwraca uwagę na jeszcze jeden, bardzo istotny fakt. Tuż po tym, jak TU 154 M rozbił się przy podchodzeniu do lądowania, na miejscu pojawiło się aż 180 funkcjonariuszy milicji, OMON i FSB. Odgrodzili oni teren, zaczęli go pilnować, aby nie przedostał się tam nikt niepowołany. Z obliczeń Orłowa wynika, że szczelny kordon funkcjonariuszy zabezpieczył miejsce katastrofy w ciągu kilkudziesięciu sekund. Po takim bowiem czasie całą powierzchnię zamknięto. Funkcjonariusze rosyjskich służb bezpieczeństwa w ten sposób zapobiegli temu, aby na miejsce dotarli dziennikarze, polscy politycy czy funkcjonariusze BOR. – Trudno uwierzyć w to, że w Rosji, która przecież nie jest państwem słyną­cym z dobrej organizacji, w wolny dzień od pracy udało się w ciągu kilkudziesięciu sekund zebrać grupę 180 funkcjonariuszy i sprawnie zabezpieczyć teren katastrofy – mówi Orłow. – Wniosek z tego płynie tylko taki, że funkcjonariusze ci byli wcześniej przygotowani i czekali w pobliżu lotniska, lub że ściągnięto ich na miejsce kilka minut przed katastrofą. A to dowodzi, że upadek TU 154 M nie był wypadkiem lecz zaplanowaną zbrodnią.
Jednym z tych, którzy byli wówczas na miejscu był pułkownik Nikita Siergiejewicz Pawlenko. Zeznając przed prokuratorami rosyjskimi opowiedział, że 10 kwietnia rano otrzymał od swojego przełożonego telefon. W czasie rozmowy otrzymał polecenie, by pojechać na lotnisko Siewiernyj, gdzie rozbił się samolot polskiego prezydenta. Oficer polskich służb specjalnych, który świetnie znał topografię okolic Smoleń­ska, nie chciał wierzyć, że pułkownik Pawlenko mógł własnym samochodem w ciągu kilku minut dojechać z miejsca odległego o kilkanaście kilometrów. Polskim służbom udało się zdobyć biling telefoniczny Pawlenki. Wynika z niego, że jedyny tamtego ranka telefon pułkownik otrzymał o godzinie 8:31, a więc w czasie, kiedy samolot z Lechem Kaczyńskim na pokładzie był jeszcze w powietrzu! Zeznania Pawlenki nie zostały przekazane polskim prokuratorom – podobnie jak zeznania kilkudziesięciu innych funkcjonariuszy rosyjskich. Polska prokuratura dysponuje tylko kserokopiami zeznań mniej ważnych funkcjonariuszy i oficerów, którzy bardzo mało potrafili wnieść do sprawy."

Najwcześniejszym źródłem tych rewelacji był artykuł Leszka Szumowskiego (z 1. Sierpnia 2010) http://nczas.com/wazne/dowody-matactwa-katastrofy-smolenskiej/ :

na miejscu zjawiły się ekipy ratunkowe, dochodzeniowcy z OMON-u, lekarze i grupy ratunkowe z FSB. Wśród nich był pułkownik Nikita Siergiejewicz Pawlenko – zastępca szefa dochodzeniowców ze smoleńskiego OMON-u. Następnego dnia, w rozmowie z prokuratorem, Pawlenko zeznał, że w sobotę 10 kwietnia miał zaplanowany urlop, ale został wezwany nagłym telefonem przez szefa, który kazał mu jechać na lotnisko Siewiernyj, gdzie rozbił się samolot z polskim prezydentem.Zaskoczenie śledczych wzbudziło to, że z drugiego końca miasta pułkownik przyjechał samochodem w ciągu kilku minut. Polski wywiad postanowił zweryfikować tę relację poprzez biling telefoniczny oficera. Okazało się, że jedyny tego dnia telefon pułkownik Pawlenko otrzymał o godzinie 8.31

Świadek 2.: "polska nauczycielka"
 
"Z relacji emerytowanej nauczycielki, mieszkanki Smoleńska, do której dotarł "Nasz Dziennik", wynika, że 10 kwietnia mgła na lotnisku pojawiła się w sposób gwałtowny, około godziny 8.00 rano czasu polskiego, i równie szybko zniknęła. Bardzo łatwo można ją było zlokalizować, wypełzła z jaru, w którym rozbił się polski samolot z 96 osobami na pokładzie. Wcześniej - jak twierdzi kobieta - była słoneczna pogoda. Jak relacjonuje kobieta, 10 kwietnia już o 7.00 rano była w pracy. Była wtedy słoneczna pogoda, nie było żadnej mgły. Pojawiła się dopiero po godzinie, więc ok. godziny 8.00 rano czasu polskiego (ok. 10.00 czasu moskiewskiego). Jak tłumaczy, w pewnym momencie zaczęła gwałtownie gęstnieć, jakby "wychodziła z ziemi". Kładła się gęstymi płatami wyraźnie od strony jaru, który od szosy dzieli odległość około jednego kilometra.  
Z opisu nauczycielki wynika, że mgła wypełzła z jaru i przemieściła się w kierunku szosy w stronę lotniska Siewiernyj. Opary ustąpiły równie szybko, jak się pojawiły. Zdaniem kobiety, około godziny 10.00 (czasu miejscowego! – 8. czasu polskiego – przyp. Pr) wiadomo było, że coś złego się dzieje, ludzie, usłyszawszy wybuch, zaczęli biec w kierunku szosy. Kobieta ruszyła za nimi. Kiedy wszyscy dobiegli do szosy, co nastąpiło zaledwie kilkanaście minut od upadku polskiej maszyny, stał tam już kordon funkcjonariuszy OMON, którzy nikogo na miejsce katastrofy nie dopuszczali.
 Zgodnie z relacją kobiety, w kordonie odgradzającym teren katastrofy znajdowali się też młodzi kadeci ze smoleńskiej szkoły oficerskiej. Warto przy tym zauważyć, że najbliższa tego typu szkoła, skąd mogliby oni przybyć, znajduje się w odległości około 7 kilometrów od lotniska Siewiernyj. Czy można pokonać taką odległość w kwadrans? Teoretycznie mogliby oni pokonać ten dystans w czasie około 15 minut. Aczkolwiek trzeba też wziąć pod uwagę, że jakiś czas musiałoby zająć im przygotowanie się do wymarszu, a więc musieliby się ubrać czy też zabrać niezbędny sprzęt. Dopiero wtedy mogliby wyruszyć w drogę. Tymczasem z relacji świadka wynika, że znajdowali się w kordonie, który był ustawiony niemal natychmiast, tuż po tym, jak świadkowie usłyszeli huk, jeszcze zanim zawyły syreny."
 
 
 
Przytoczone teksty dają – gdyby nie można ich było podważyć co do przedstawianych faktów* – alternatywny wybór „przebiegu zdarzeń”:
albo  zainscenizowano „miejsce katastrofy” wcześniej (a „katastrofa” okazałaby się zamachem o nieustalonym przebiegu, czasie i miejscu),
albo też wcześniej („około godziny 10.00”**) nastąpiła „katastrofa tupolewa”, a czas do „jej ogłoszenia” był potrzebny na różne czynności, których gospodarze się podjęli; problemem w tym drugim przypadku byłby czas lotu tutki, ale… gdyby chodziło o TRZECI SAMOLOT*** – to kto wie?

 

 

 

*czy ktokolwiek np. zainteresował się losem „polskiej nauczycielki”? Nie myślę rzecz jasna o ekipie filmowców-dokumentalistów p. Gargas! Ale podopieczni synka kierowcy I-szego Sekretarza KW PZPR w Krakowie (za wyjątkiem tego, którego synek zakapował ruskim – warto było, bo zafasował za to lampasy od prezia) mogli się tam kręcić i kto wie, za czym jeszcze niuchają, więc uprzejmie donoszę: sprawdźcie!
 
** oto, co stwierdza niefrasobliwie (?) "Raport Millera":
„Wschód słońca w Smoleńsku w dniu wypadku był o godz. 03:02 (5.02 CET- p. pr.). Wypadek zdarzył się w porze dziennej, około trzech godzin po wschodzie słońca." !!!
 
***„na miejscy wypadku” (którego pierwszy POLSKI OPIS – z godziny ca 9.30 – wyglądał tak:
Trudno opisać to, co widzimy. Wydawałoby się, że potężna, żelazna przecież maszyna nie może tak po prostu rozpaść się tyle części. Właściwie trudno powiedzieć, że to szczątki samolotu. Nie rozpoznalibyśmy go, gdyby nie leżący kołami do góry fragment podwozia. Nie mogę zrozumieć dlaczego tak duży samolot rozpadł się na setki małych fragmentów, leży na wcale niewielkiej powierzchni, może 100 metrów, co może oznaczać, że z ogromną siłą uderzył w ziemię i od razu zatrzymał się w miejscu. Grunt jest tutaj bardzo miękki.

 

 

Notka z zasobów archiwalnych

propatrian
O mnie propatrian

http://noweczasy.salon24.pl/738866,tragedia-smolenska-katastrofa-przed-katastrofa-i-po-katastrofie http://noweczasy.salon24.pl/573148,archiwa-smolenskie-linki

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka