propatrian propatrian
1146
BLOG

Legenda „okęcka” i jej bajarz: THE END

propatrian propatrian Katastrofa smoleńska Obserwuj temat Obserwuj notkę 12

 

Badania opinii społecznej mówią Polakom, że tzw. katastrofa smoleńska to przekręt i ściema.
Połowie Polaków. Znaczy tej, co za laskiem. Jest jednak coś, co wszystkich w tej kwestii łączy. Coś, co cementuje w wierze (bo o żadnej wiedzy nie ma mowy: ew. polskie – i nie tylko polskie – dowody, dokumenty i zeznania świadków – są, nie wiedzieć czemu, ściśle tajne; „po co Babcię denerwować”, nieprawdaż).
Cóż to mogło by być?
No oczywiście – legenda Okęcia, legenda wylotu „tupolewa z całą Delegacją”.
To nic, że słabła ona z każdym miesiącem po Tragedii, że zamiast żądanych faktów otrzymywaliśmy komunikaty o pechowych awariach monitoringu, fałszowane fotki, rozdygotane zeznania absolwentów prawa, wreszcie – podrobione dokumenty w oficjalnym raporcie rządowym (tzw. trzecia salonka, TAWS 33); nie „udawały się” też medialne wrzutki – jak ta z „kłótnią” pilotów.
Legenda – jak kotwica statek – trzyma wszystkich tam, gdzie kapitanowie ją rzucili: naści, zgrajo.
 
Jest legenda, musi być bajarz. I to – kiedy wszystko tak fatalnie zawodzi – niepośledni; taki, co to by się „kulom nie kłaniał” (pamiętacie? to była legenda! – swoją drogą „bohater” marnie skończył: własny enkawudzista go zastrzelił); co „z niejednego pieca jadł”; fachowiec, po prostu, zaufany fachowiec. No i jak musi – to oczywiście się znalazł; chciałoby się powiedzieć: jak znalazł (są te kadry przygotowane, nie ma strachu, Panowie Kapitanowie!). 
 
Tak na marginesie: większość P.T. Salonowiczów (i nie tylko!) sądzi, że ci „smoleńscy” to cyngle partyjni, albo i „gorzej”: agentura. No, ale pewności nie ma: może i nie? Bo gdyby tak założyć, że chodzi jedynie o WYKRYCIE  (jak tym policjantom z jednostki X)? Dla samej prawdy – nie „walki klas” (wyższych) – już mniej ważne, co tam z tym oni zrobią. Gdyby tak założyć – jasne jest, dlaczego interesuje nas „legenda okęcka”: bo skoro coś „nie gra” „na miejscu zbrodni” – a nie gra (w tym klimacie należy koniecznie polecić starą notkę @A-TEMa: „Czerwony autobus”) – to gdzie należy szukać, koteczku? „Szukajcie, a znajdziecie” mówi Pismo: to jest jakiś kulturowy imperatyw (Azjatów pomijając) !
I tyle w temacie, czyli do adremu:
 
Bajarz wydaje się niepozorny: za wiele o nim nie wiadomo. Ot - studia w terminie skończył, ale nie magister ci On, o nie (choć konia z rzędem temu, kto wygrzebie w necie właściwą tytulaturę – taki skromny!) – tylko doktor. Specjalista! „Socjolog i psycholog społeczny”, Nie dziwota, że taki każdemu się przyda – i tak było: sześciu premierów go zatrudniało, jak leci, od prawa do lewa. Więc żartów nie ma: fachowiec. Przyłap takiego, że legenduje zamiast mówić, jak było…
 
Bogiem a prawdą – podpadł od razu (@CyprianPolak na przykład swoje impresje przedstawił), ale podpadł umiejętnie, nieprzekonująco – jak to fachowiec: za rękę złapać się nie dał.
 
Wasz sprawozdawca by się nie zajął, ale jest konflikt interesów wśród „blogerów smoleńskich”: zajmować się od nowa (bo do 2012 szło im całkiem, całkiem) tym Okęciem, czy nie: się zajmuję – i to z pobudek, o których wyżej, na marginesie, wspomniałem.
A skoro tak – przyszło się zmierzyć z tą fachową ściemą. A więc, step by step:
 
1. „samolot z całą Delegacją”: o dziwo, legenda nie przesądza ani ILE BYŁO SAMOLOTÓW, ani kto ewentualnie którym mógł polecieć! Legenda uogólnia: „wszyscy byli razem” , „poszli do samolotu” etc. - a kosztem ubocznym uogólnienia jest, niestety dla niej samej, brak precyzji, konkretu; tam gdzie się już MUSI pojawić – jest nasz punkt zaczepienia 
 
1.1. ile było samolotów: „no wiadomo (i nie ma co bajać) – tupolew: byłem, na własne oczy widziałem!” I tu pierwsza zagwozdka, bo co bajarz widział? Baje tak:
„na lotnisku byłem już około 6.10.” Dobra, ale gdzie dokładnie? Bajarz:
„Na samej płycie byłem może 10-15 minut”. A zatem – w hali odlotów! Mogło „coś” (jakiś jaczek na ten przykład) sobie ulecieć bez kontroli JEDYNEGO świadka? A czemu nie?
 
1.2. kto poleciał tutką: „no wiadomo (i nie ma co bajać) – wszyscy: byłem, na własne oczy widziałem!”. I tu druga zagwozdka: KOGO bajarz WIDZIAŁ konkretnie? Oj, kiepsko z tym, bardzo kiepsko! Wymienia (rok po Tragedii)  – kilka osób i liczbę: 39-ciu rozmówców (to był zły pomysł – o tym niżej), a ta liczba, to stąd, że jak przylatywały trumny, to sobie ich przypominał (co za koszmar!) – przypominał i w notesik; w dodatku przyloty („zbiorowe”) były trzy: co tam robił tyle razy Doradca Prezydenta RP, kto go tam wysyłał, bo chyba nie zawodowa ciekawość?
A jeszcze gorzej, KOGO NIE WIDZIAŁ: przede wszystkim – Szefa Kancelarii Prezydenta; nie podszedł, nie zameldował, że przybył ? Dalej: Szefowej Organizacji wyjazdu! - gdzie to „dobrze, że jesteś, mógłbyś to czy tamto?” - dostał kotylion (od kogo? – sam wziął?) i sobie obserwuje, te myśli teatralne go nachodzą – robota-marzenie! Z drugiej strony, wiadomo: Doradca Pana Prezydenta – nie robol jakiś, prawda, dość, że musiał w ogóle się zwlec… ale, ale: kto MU kazał, Doradcy, sam się zgłosił sobie popatrzeć (znaczy pokazać się Panu Prezydentowi)?
O tym w legendzie ani mru, mru.
 
2. czas akcji – o, tu się dopiero robi ciekawie!
 
2.1. sala odlotów; od 6.10 do „wyjścia (bajarza) na płytę” – hm; do 6.50? No bo tak: „Pan Prezydent przyjechał w ostatniej chwili” – znaczy: nie spóźnił się „na samolot”? (to nie komunikacja publiczna!), na umówioną godzinę? spóźnił się minimalnie?
Bo wylot był na siódmą, „na płycie byłem może 10-15 minut”
I teraz kolejna zagwozdka: te 40 minut kontra ta liczba: 39. rozmówców. GIGANT
(z tych nerwów mi atrament wysechł);
ale najciekawsze jest to, że w tymże czasie członkowie Delegacji JUŻ WYCHODZILI*, bo o tej 6.50 byli już w samolocie! Wiele osób starszych, to dojście do trapu, prawda, ten trap… ile to mogło trwać – 20 minut? CZYLI WYSZLI O 6.30!!! 39 w 20 minut. SUPERGIGANT!
A Bajarz? Na „płytę” („odczekałem aż wszyscy wyszli”)? O 6.45.
* „Kiedy ogłoszono komunikat, żeby wszyscy udali się do samolotu, pasażerowie powoli zaczęli opuszczać poczekalnię. Nie podjeżdżano autobusami, tak jak to się zwykle odbywa, ponieważ samolot stał blisko portu lotniczego.”
 
2.2. płyta lotniska: udało mi się „ocalić od zapomnienia” trzy wersje:
2.2.1.poszedłem pod trap, to było dziesięć, może dwanaście minut przed odlotem, poszedłem i właśnie tam czekałem na pana prezydenta”
http://www.youtube.com/watch?v=TwnI_iHQRAQ od 6.10’’ 10-12 minut
2.2.2. „Na samej płycie byłem może 10-15 minut. Kiedy wszyscy wsiedli do samolotu, podszedłem do trapu, żeby tam czekać na przyjazd prezydenta. Czekałem wówczas razem z gen. Andrzejem Błasikiem, a niedaleko samolotu chodził kapitan Arkadiusz Protasiuk. Został mi w pamięci jego uśmiech... Czekaliśmy, jak mówiłem, około 15 minut, w międzyczasie przyjechał jeszcze trochę spóźniony minister Mariusz Handzlik, który również pozostał na trapie, żeby przywitać prezydenta. Pamiętam, że panowie (mam tu na myśli gen. Błasika i ministra Handzlika) gawędzili sobie o samolotach (…) Pan prezydent wraz z ochroną przyjechał w ostatniej chwili (…) Generał Błasik złożył prezydentowi standardowy meldunek"
http://www.blogpress.pl/node/7975 10-15 minut
2.2.3.Protokół z przesłuchania prezydenckiego urzędnika Andrzeja Klarkowskiego:
„Do momentu przybycia pary prezydenckiej gen. Błasik przez ok. 10 minut rozmawiał z dowódcą załogi. Nie słyszałem rozmowy, ale przebiegała ona spokojnie. Chwilę później przybył samochód z parą prezydencką. Gen. Błasik zameldował się panu prezydentowi i przedstawił mu dowódcę załogi”.  
 
Warto było! Już pal diabli kilka minut różnicy – ale rozmówcy gen. Błasika – bezcenne!
Raz – że jednocześnie obaj; dwa – że kapitan już to chodzi „niedaleko samolotu”, już to stoi tuż obok (no bo silniki pracują!); jest jeszcze trzy:
poinformowałem pana ministra Stasiaka, że zbliża się prezydent. No i on parę minut przed przyjazdem prezydenta, według mojej wiedzy i z tego co udało mi się zaobserwować, wsiadł ostatni.  http://orka.sejm.gov.pl/opinie6.nsf/nazwa/78_20101215/$File/78_20101215.pdf 
 
-  "pan minister Stasiak wsiadł ostatni", a Bajarz - nie do wiary! - "nie zauważył" Szefa Kancelarii Prezydenta: po raz drugi!  (na marginesie: w czasie wysłuchania autora powyższej relacji, Antoni Macierewicz zadaje mu zaskakujące pytanie: Istnieje też relacja mówiąca, że pan prezydent nie był ostatnią osobą, która przyjechała. Że tak naprawdę ostatnią osobą, która przyjechała na lotnisko był pan prezes Kurtyka.)
 
 
– i to ostatecznie przesądza: bo skoro bajarz baje prokuratorom, to co dopiero czytelnikom lub telewidzom… sit transit gloria!
Pobyt „obserwacyjny” naszego bohatera w hali odlotów był krótszy, niż opowieść  (i to tak mętna!) o tym.
 
Ktoś jednak docenia te legendarne zasługi:
Stowarzyszenie „Ruch Społeczny im. Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Lecha Kaczyńskiego”: Założyciele Stowarzyszenia
„reprezentujący Wicemarszałka Sejmu Marka Kuchcińskiego”
Mamy więc także odpowiedź na pytanie – cui bono?
I TYLKO JEDNEGO NIE MAMY: CO SIĘ NAPRAWDĘ DZIAŁO NA OKĘCIU?
Bo Legenda (i jej bajarz) – jak to mówią – sczezły; ale nic to: skoro „kotwica” puściła, zawsze pozostają tratwy ratunkowe, żeby – ile się da – podryfować choćby na wezbranych falach gniewu opinii (coraz powszechniejszej). Właśnie ich dziennik „odkrył”, że „skrzynkiźle odczytano
Szykują się więc „nowe” (co najmniej dwuletnie?) emocje!
 
Na koniec – o celu legendy:
 
Celem nie był „wylot tupolewa z całą Delegacją” (chyba, że liczyć ściemę jako bonus)!
Celem było podtrzymanie innych legend: tych o promilach, kabinie…
To była mocna, oparta na solidnym trójnogu kłamstw, METALEGENDA: o gen. Błasiku.
 
Śp. gen. broni pilot Andrzej Błasik został „wybrany” by zalegendować rzekome upchnięcie wszystkich dowódców wojskowych do jednego samolotu z dwoma polskimi prezydentami.
ŻE BYŁ W TYM SAMOLOCIE. Po co? po to, by przykryć, co się do opinii publicznej wcześniej przedostało: bo przecież „dowódca jakiem poleciał”. „Chciał zabrać wszystkich dowódców”. „Miał do spełnienia ważną misję”.  No to opublikowano w piątek wieczór „nadeszłe w ostatniej chwili ostrzeżenie” (o którym Pan Generał opowiadał przy świątecznym stole!). Wysłano telegram „z Kancelarii” (kto???).
Dranie.
 
 
P.S.
Męża odprowadzali pułkownicy z 36. Specpułku. Podchodząc do samolotu, jeden z pułkowników powiadomił kpt. Protasiuka, że gen. Błasik będzie towarzyszył mu przy składaniu meldunku prezydentowi. Jako dowódca Sił Powietrznych, de facto pełniący rolę gospodarza, miał do tego pełne prawo. Pan Andrzej Klarkowski, doradca prezydenta, był tego świadkiem. Mój mąż przywitał się z dowódcą załogi kpt. Protasiukiem, którego cenił za profesjonalizm. Przed wylotem mąż rozmawiał także z ministrem Mariuszem Handzlikiem. W tym czasie kpt Protasiuk sprawdzał samolot. Były to rutynowe czynności. Potem pasażerowie zajęli miejsca na pokładzie.                              http://www.fronda.pl/a/ewa-blasik-andrzejowi-snilo-sie-jak-jego-cialo-rozrywa-sie-na-czesci,16398.html
Tak to się robi: opowiada Wdowie; leć, legendo! Bajarz swoje, „pułkownicy” swoje. Bajarz „poszedł na pierwszy ogień”; w końcu fachura. Pułkownicy ćwiczą jeszcze swoje  wystąpienia.
propatrian
O mnie propatrian

http://noweczasy.salon24.pl/738866,tragedia-smolenska-katastrofa-przed-katastrofa-i-po-katastrofie http://noweczasy.salon24.pl/573148,archiwa-smolenskie-linki

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka